BEAN 2012

Gdzie ta keja, a przy niej… BEAN

Nadszedł już październik, a wraz z nim pierwsze tygodnie na uczelni. Beanom- studentom pierwszego roku- z pewnością towarzyszy wiele emocji w związku z zajęciami, nowymi profesorami i znajomymi. Ich najdłuższe wakacje w życiu nie ubłagalnie szybko minęły i ze słodkiego letniego lenistwa trzeba się przestawić na miesiące rzetelnej nauki. Dla części Beanów, którzy byli na tegorocznym obozie adaptacyjno-integracyjnym BEAN 2012 na Mazurach, w dniach 26.08-02.09, uczelnia i zasady jej funkcjonowania nie są straszne, a wspomnienia po tygodniu żeglowania z pewnością do tej pory tkwią w myślach i nie ułatwiają skupienia się na wykładach.

Obóz żeglarski BEAN 2012, tak samo jak w poprzednich latach był wydarzeniem, który dostarczył wielu atrakcji i doświadczeń. Komandor rejsu-Krzysztof Pastuszka (WEiP, V rok) oraz kierownik rejsu Jarosław Przybyła (WEiP, V rok), dzięki swojemu doświadczeniu oraz pomocy członków Akademickiego Klubu Żeglarskiego doskonale zaplanowali i zorganizowali wyjazd co skutkowało pojawieniem się na mazurskich jeziorach dziewięciu jachtów pod banderą AGH i AKŻ. Wydarzenie nie odbyłby się również gdyby nie wsparcie i patronat ze strony Rektora AGH prof. Antoniego Tajdusia.

  

Co dokładnie działo się na obozie ? Co mogą wspominać załoganci, którzy pojawiając się w portach, zapadali w pamięć z powodu tradycyjnych, pomarańczowych koszulkach ? Działo się wiele. Obóz rozpoczął się w porcie Sailor w Pięknej Górze, gdzie miało miejsce uroczyste rozpoczęcie. Po rozdzieleniu obozowiczów na załogi i przeprowadzeniu krótkiego szkolenia dotyczącego sztuki żeglarskiej, wypłynięto na jeziorne tafle. Już pierwszego dnia Mazury przywitały obozowiczów wiatrami o sile 6 w skali Beauforta. Było to prawdziwe wyzwanie dla osób, które pierwszy raz zetknęły się z żeglarstwem ale równocześnie był to doskonały chrzest i sprawdzian. Jedni w obliczu sporych fal i przechyłów, zachowali zimną krew, tkwiąc w przekonaniu że tak wyglądają warunki typowej żeglugi, innym strach zaglądał w oczy. Ostatecznie wszyscy szczęśliwie dopłynęli do pierwszego noclegu, do Zatoki Zimny Kąt, która okazała się stałym punktem noclegowym (ze względów techniczno-pogodowych musieliśmy zawijać tam trzykrotnie). Jednak każda wizyta w tym miejscu przysporzyła innych atrakcji. Były szanty i granie na gitarach przy ognisku, a także piękny zachód Słońca. Odbyły się tam również regaty, które z powodu braku odpowiedniego wiatru były rozgrywane w nietypowy, ale bardzo ciekawy sposób. Załogi miały szansę wykazać się nie lada sprytem i pomysłowością, aby przepłynąć 100m bez pomocy silnika i żagli. W ruch poszły wiaderka, pagaje i kotwice. Jedna z załóg, by pokonać rywali użyła nawet tentu, który pełnił rolę żagla. Wielu załogantów ofiarnie wskakiwało do wody byle tylko ruszyć łódź o kilka kolejnych metrów. Jako pierwszy, linię mety przekroczył jacht Michała Bieganowskiego.

W kolejnym postoju – Sztynorcie – miał miejsce turniej siatkówki. Drużyny zmagały się między sobą, by w finale zmierzyć się ze sternikami, którzy ostatecznie zostali pokonani. W porcie, dzięki odbywającemu się koncertowi szantowemu, nie brakowało śpiewu, a nawet tańca. Późna nocna pora przyniosła kolejny punkt programu, na który zdecydowali się tylko najodważniejsi, mianowicie spacer na pobliski opuszczony cmentarz. Nikt nie zawrócił (choć pewnie ze strachu przed samotnym powrotem) mimo drogi porośniętej zaroślami i starymi, wysokimi drzewami spowitymi ciemnością, w dodatku z dala od jakichkolwiek zabudowań i domów. Cmentarz sam w sobie robił niesamowite wrażenie. Ceglana kaplica i stare, metalowe krzyże pokryte roślinnością potrafiły wzbudzić różne emocje.

  

Kolejne dni rejsu przynosiły słabsze wiatry i słoneczną pogodę. Uczestnicy obozu mogli zażywać mazurskiego Słońca i cieszyć się pięknymi krajobrazami. Wiele razy odbywały się postoje na wodzie, gdzie kilka jachtów wspólnie rzucało kotwicę i urządzało obiady, śpiewy szant, a także kąpiele w jeziorze. W trakcie żeglugi wiele razy obóz mijał się z jachtami rejsu klubowego oraz jachtami szkoleniowymi, które również pod banderą AGH i AKŻ, pływały w tym czasie na tym obszarze. Rejs klubowy skupiał dotychczasowych członków AKŻ-u, natomiast na jachtach szkoleniowych załoganci przygotowywali się do egzaminu na patent żeglarza jachtowego.

Punktem tegorocznego obozu było również Jezioro Dobskie. Wszyscy mogli tam korzystać z walorów przyrody i napawać się spokojem, gdyż w tych rejonach panuje strefa ciszy (jachty nie mogą używać silników). Tam też po zacumowaniu i tzw. postoju na dziko rozegrała się wieczorem gra terenowa. Uczestnicy obozu byli podzieleni na dwie drużyny. Jedna stanowiła oddziały amerykańskich żołnierzy uzbrojonych w butelki z wodą i latarki, druga zaś kosmitów. Zespoły miały za zadanie szukać siebie nawzajem w leśnych kryjówkach. Po długich poszukiwaniach i gonitwach grzano się przy ognisku i jak co wieczór, echo niosło głośne śpiewy szant po całej okolicy.

Miejscem które szczególnie zapadnie w pamięć Beanom są Mamerki, gdyż zawitał tam sam Neptun wraz z Prozerpiną. Chrzest odbywający się pod jego okiem, sprawił że wszyscy obozowicze po pokonaniu szeregu różnych przeszkód i zadań oraz po wypiciu niezachęcającej zapachem mieszaniny składników nazwanej zupą, otrzymali nowe imiona i stali się prawdziwymi żeglarzami. Po wyczerpujących zmaganiach odbył się spacer na pobliskie powojenne bunkry.

  

Ładna, słoneczna pogoda pozwoliła na przeprowadzenie bitwy morskiej. Załogi w trakcie pływania oblewały się wodą wszelkimi dostępnymi naczyniami: wiaderkami, miskami, a nawet garnkami i patelniami. Podchodom, chowaniu się za żaglami i obmyślaniu strategii nie było końca. Jak to na bitwie morskiej przystało, nie obyło się bez ofiar, tyle że w postaci utopionych wiaderek.

Ostatniego dnia nocleg odbył się ponownie w Zimnym Kącie. Na zakończenie, wszystkie jachty ustawiły się w rzędzie i z rozłożonymi fokami (przedni żagiel) urządziły bardzo efektywne, pokazowe przepłynięcie wokół wejścia do zatoki, co nie umknęło obiektywowi naczelnego redaktora Biuletynu AGH- Zbigniewowi Sulimie.

Czas nie był łaskawy. Liczne zabawy, kąpiele i przygody zupełnie oderwały wszystkich od rzeczywistości i sprawiły że przestały się liczyć godziny i dni tygodnia. Nadszedł czas na zakończenie obozu i pożegnani Pięknej Góry.

Beani, dzięki codziennym apelom prowadzonym przez sterników, byli przygotowani do zaznania studenckiego życia. Dowiedzieli się od starszych kolegów jak funkcjonuje uczelnia, jak wyglądają egzaminy, jak działają koła naukowe, jak wygląda życie w akademiku i wiele innych. Z tymi doświadczeniami, wspomnieniami, z mazurską opalenizną i z uśmiechem na twarzy zakończyli obóz BEAN 2012. Po pamiątkowych zdjęciach i wrzuceniu sterników do wody wedle żeglarskiej tradycji, opuszczono port. Z pewnością podczas powrotu pociągiem szanty nie ustawały i klimat obozu dał się poznać wszystkim pasażerom.

  

I tak wyglądał obóz BEAN 2012. Kto jest ciekawy co będzie za rok? Jakie znajomości i relacje nawiążą się przy wieczornych ogniskach? Co przyniosą wizyty w portach? O jakich przygodach i tajemnicach będą szumiały przybrzeżne szuwary ?

Jak głoszą słowa jednej z szant „nie minie rok powrócimy tu znów” i wtedy kolejny Beani odpowiedzą na te wszystkie pytania.

Do zobaczenia za rok.

Ahoj żeglarze !

Izabela Czuba